Witajcie,
mam na imię Magda i mam 39 lat. Uwielbiam górskie wycieczki, taplanie się w wodzie, kocham podróże i przygody oraz wszelkie inne formy aktywności, jakie tylko można wymyślić 🙂
Moja kolejna „przygoda” – tym razem, z onkologią – zaczęła się we wrześniu 2023 roku, gdy wyczułam „kulkę” pod pachą. Pierwszy kontakt z lekarzem, a zaraz potem diagnostyka i oczekiwanie na wyniki. Wszystko tak się przeciągało, że już myślałam, że to nie może być nic złego.
Niestety początek listopada przyniósł same złe wieści.
Najpierw najgorsza: to rak piersi z aż dwoma ogniskami. Początkowa diagnoza: pół roku chemii, potem operacja i wycięcie piersi, na końcu naświetlania. W międzyczasie kolejna diagnostyka i oczekiwanie na szczegóły z biopsji guza.
W połowie listopada przychodzą kolejne wyniki, niestety jeszcze gorsze. Wcale nie pomagają w zaplanowaniu leczenia i podnoszą, i tak już wysoką, poprzeczkę lekarzom: jeden guz jest potrójnie ujemny, drugi HER2+, dodatni rak piersi. Dla obu typów guza, trzeba zastosować inną immunoterapię, złośliwe dziady.
Aż przychodzi koniec listopada i czas na największą bombę – jestem w ciąży! Ale przecież ja teraz nie mogę być w ciąży, tylko muszę się leczyć! Przeżyłam ogromny szok, bo przez wiele lat mój organizm w ciążę po prostu nie chciał zachodzić. W domu mam wspaniałego dwulatka, o którego starałam się bardzo długo, przy ogromnym wsparciu medycznym. Dlatego też, skoro teraz wydarzył się taki cud, to nie mogłam mu nie dać tej szansy i odłożyłam o dwa miesiące leczenie. Z wywiadów z lekarzem wiem już, że na szczęście chemię można podawać już od drugiego trymestru, jednak na samą immunoterapię będę musiała poczekać do końca ciąży. I po raz kolejny podnoszę poprzeczkę lekarzom.
Cały grudzień minął na badaniach i sprawdzaniu, czy mój mały bąbelek dalej prawidłowo się rozwija, i na nieznośnym oczekiwaniu na dalsze wyniki.
Styczeń na szczęście przyniósł dobre wiadomości dla Maluszka – mój Mały ma wszystkie parametry w normie i rośnie zdrowo. Mniej radosne wieści przyszły dla mnie – mam już zmiany na węzłach i drugą pierś też do wycięcia, bo dziad jest genetyczny.
Udało się! 1 lutego zaczęłam chemię. Wstępnie czekają mnie 4,5 miesiące chemioterapii, następnie przerwa na cesarkę i potem kontynuacja leczenia. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak zaplanowano, bo jakby dziad słabo reagował na samą chemię, to sytuacja trochę się skomplikuje…
Zebrane pieniądze pozwolą mi sfinansować konsultacje lekarskie, leki, dojazdy do placówek medycznych i późniejszą fizjoterapię.
Jak to dalej będzie wyglądać, tego jeszcze nikt nie wie, ale mam zamiar walczyć i ufam Wam, że pomożecie mi w tej walce!