Jak się zaczęło? Zwyczajnie… Wyczułam małego guzka w piersi, pierwsza myśl – jakieś „coś” się zrobiło, no ale przecież to nie rak, nie ma co panikować. No bo jak? u mnie? przecież to się ogląda tylko w telewizji, zdarza się u innych ale nie u mnie, ja jestem zdrowa i młoda (głupia myśl biorąc pod uwagę, że mam 35 lat a tyle dzieci choruje na raka)…
Pierwsze wizyty lekarskie i wyniki badań (biopsja, usg) tylko mnie w tym myśleniu utwierdziły. Jest guzek, ale to nic groźnego, wytniemy dla świętego spokoju. No to fajnie, wytniemy, będzie ok, nie ma się co martwić. Ale jeszcze mammografię zrobimy, też tak tylko w sumie dla czystego sumienia. No to poszłam, zrobiłam, badanie wypadało akurat w dniu urodzin – taki nieco inny sposób świętowania tego dnia 🙂 Wynik – hmm dwie zmiany w piersi, do pilnej konsultacji. Dwie? Więc z powrotem do gabinetu onkologa i tam podobna rozmowa. Proszę się umówić na termin operacji, po wyniku histopatologicznym będziemy się zastanawiać co dalej. Termin 8 czerwca, wszystko ustalone, zostało tylko czekać.
I czekaliśmy, odliczałam dni, przygotowałam się psychicznie, wszystko było na dobrej drodze. W międzyczasie wypadł termin rutynowego badania ginekologicznego. Lekarz skierował mnie na USG, żeby przebadać się kontrolnie przed operacją. No i szok… Ciąża… bardzo wczesna, ale jednak. Niewiele pamiętam z tego dnia, z drogi powrotnej do domu, wiem, że płakałam i śmiałam się na przemian. Mąż od początku nastawiony był pozytywnie i przeganiał wszystkie moje czarne wizje, a że fantazji mi nie brakuje to miał co robić.
Operacja oczywiście nie odbyła się, skierowano mnie (całe szczęście) do CO-I na Ursynowie. Tam, już po pierwszej wizycie, diagnoza i przewidywany schemat leczenia były zupełnie inne, zrobiono mi biopsję i potwierdziło się wszystko co najgorsze – nowotwór złośliwy. Przekopałam internet w poszukiwaniu podobnych przypadków i okazało się, że jest to wykonalne, że nowotwór, operacja, chemioterapia plus ciąża jest do pogodzenia. W ciągu miesiąca byłam już po mastektomii i czekałam na chemioterapię. I tu już „przejął” mnie dr Giermek. Uspokoił, że od 2 trymestru ciąży można podawać chemię ciężarnym i że dzieci rodzą się zdrowe. A przecież kto jak kto, ale on akurat wie co mówi.
27 lipca, w 17 tygodniu ciąży, zaczęłam chemioterapię – 6 serii rozbitych na pół, czyli 12 wlewów – do połowy listopada. A na przełomie grudnia i stycznia pojawi się na świecie Synek i ukochany braciszek dla 8 letniej Zuzi.
Bardzo często odwiedzamy ginekologa, żeby „podejrzeć” małego podczas USG. Ani po operacji, ani po tych pierwszych chemiach – nic się nie działo. Dziecko rozwija się prawidłowo i cytując lekarza – nie ma się do czego przyczepić choćby na siłę szukał. Ja też czuję się bardzo dobrze, nie ma żadnych uciążliwych dolegliwości po chemioterapii, zgodnie z tym co powiedział dr Giermek – ciężarne znoszą to dużo lepiej niż pozostałe kobiety.
Nie licząc „dni szpitalnych” żyjemy normalnie, nie będę kłamać, że nic się nie zmieniło bo praktycznie wszystko wywróciło się do góry nogami. Ale teraz, kiedy jest po operacji i w trakcie chemioterapii przyszedł czas na powrót do normalności, przecież nie można żyć samym leczeniem – siedzieć i czekać na wizytę w szpitalu a międzyczasie niech się dzieje co chce. Mamy plany jak u innych zdrowych rodzin. Może nie planujemy na wyrost i nie tak beztrosko jak inni, ale też nie stanęliśmy w miejscu – przecież życie toczy się dalej, nawet z chorobą.
Fundacja Rak’n’Roll. Wygraj Życie!
Al. Wilanowska 313A
02-665 Warszawa
NIP: 9512296994 zobacz na mapie