Kochani!
W kwietniu minie sześć lat od mojej diagnozy. Całe 6 lat! Zachorowałam, jak moja córeczka Lili miała dwa latka. Rak był już wtedy w zaawansowanym stadium, chemia nie zadziałała. Bałam się, że moje dziecko mnie nie zapamięta. Choroba otworzyła mi oczy, jak bardzo życie jest kruche.
Dzięki Waszemu wsparciu przez ponad dwa lata przyjmowałam w dwóch turach nierefundowany lek rybocyklib. Razem z moją onkolog wierzyłyśmy, że ten lek da mi szansę na życie. I dał. W ciągu tych sześciu lat choroba nie wróciła.
Dzięki Wam mogę teraz odprowadzać moje dziecko do drugiej klasy, cieszyć się z jej i swoich sukcesów, jeść pyszne jedzenie i wiele więcej. Brakuje mi słów, jak bardzo jestem wdzięczna, bez Waszej pomocy scenariusz mógłby być zupełnie inny. Jesteście cudowni!
Na ten moment leczę kilka dolegliwości, które spowodowało dosyć agresywne leczenie: ból neuropatyczny jest ze mną codziennie, szukam nowych metod na poradzenie sobie z nim; dentysta ma u mnie sporo roboty, co prawdopodobnie też jest skutkiem leczenia. Do tego dochodzi rehabilitacja, dojazdy, konsultacje specjalistyczne, ortopeda, wsparcie psychologiczne…
Troszkę tego jest. Dzięki pomocy specjalistów funkcjonuję dobrze, a w przyszłości mogę jeszcze lepiej. Potrzebuję pomocy lekarzy i terapeutów, jest niezbędna. Jak wiecie, leczenie, które jest czasem konieczne „na już”, musi być wykonane prywatnie. Moje osobiste fundusze wystarczą na mały procent moich potrzeb.
Możecie wspierać mnie dalej, wpłacając „grosz” raz na jakiś czas lub udostępniając moją zbiórkę. Obiecuję, że nie zmarnuje swoich szans i jak tylko będzie okazja, przekażę to dobro dalej!
Uściski i tonę zdrowia oraz miłości
Monika
***
Lekko ponad 7000 zł – dużo czy mało? To pytanie czysto hipotetyczne. Dla mnie to cena życia. Pokonałam raka, ale każdego dnia budzę się z lękiem: czy aby na pewno? Czy moja córeczka straci mamę?
Miałam 29 lat, kiedy zdiagnozowano u mnie raka piersi z zajętymi dwunastoma z trzynastu węzłów chłonnych. Do tej piersi przyssana była ciągle moja maleńka córeczka, Lili. Minęły ponad cztery lata, straciłam obie piersi i jajniki. Chemioterapia nie zadziałała, jednak rybocyklib, który do tej pory udało mi się przyjąć, zablokował rozwój choroby. Lili jest piękną, 7-letnią dziewczynką. I tu teoretycznie ta historia mogłaby się skończyć. Ale dla mnie, jako młodej kobiety, po chemii która nie dała pożądanych efektów, ryzyko, że pojawią się przerzuty, jest gigantyczne.
W Polsce wiele kobiet może liczyć na refundację rybocyklibu. I to jest fantastyczne! Jednak lek ten refundowany jest jedynie u pacjentek, które mają przerzuty. Ja ich nie mam. JESZCZE.
Badania wykazują, że rybocyklib w skojarzeniu z terapią hormonalną w porównaniu ze standardową monoterapią hormonalną w leczeniu adjuwantowym znacząco zmniejszył ryzyko nawrotu choroby, wykazując tym samym spójną korzyść u pacjentów z wczesnym rakiem piersi w stadium II i III, bez względu na status zajęcia węzłów chłonnych.
W skrócie: mam ogromną szansę na życie. Ta szansa to stosowanie rybocylibu, by do przerzutów nie doszło, a ja bym mogła patrzeć, jak Lili dorasta, kończy studia i zakłada własną rodzinę.
Moja doktor zaleciła przyjmowanie leku przez 24 miesiące. Opakowanie, które wystarczy na miesiąc terapii, to kwota 7100 zł. Dla mnie to kwota niemożliwa do przeskoczenia nawet jednorazowo, o całej kuracji nawet nie wspominając.
Wiem, że proszę o wiele, ale mam dla kogo żyć, więc apeluję z całego serca: uratujcie moje zdrowie!
Będę niesamowicie wdzięczna za każdą, nawet najmniejszą, wpłatę i udostępnienie.
Monika, mama Lili