Agnieszka
Szczęśliwe życie „po” raku….. tylko dlaczego jest ono takie trudne???
Coraz częściej trafiam w różnych miejscach na temat depresji „po” raku. Na temat problemów z psychiką po zakończeniu leczenia. Nie w trakcie leczenia, ale kiedy ono się kończy, w chwili kiedy wracamy do tego „normalnego” życia. Tak sobie coraz częściej myślę, dlaczego tak jest, że ten powrót do normalności jest taki trudny. Właściwie to z miesiąca na miesiąc powinno być coraz lepiej, a jest ……. no właśnie, jest dokładnie odwrotnie.
I to wcale nie chodzi o to, że coś jest nie tak z moim zdrowiem, nie, wcale nie – mam przynajmniej taką nadzieję. Chodzi o to życie, że miało być znowu normalne, a niestety nie chce być normalne. Im bardziej próbuję, tym mniej mi się udaje. Pisałam już o tym wszystkim co widać, chociaż właściwie to o tym, że nie widać po mnie choroby, więc teoretycznie wszystko jest już po staremu. A przecież skoro nie widać choroby, to już – przynajmniej teoretycznie – jestem zdrowa. Włosy i paznokcie odrosły, skóra już nie jest sino-zielona, opuchlizna po sterydach zeszła, proteza jest dobrze dobrana, więc jej nie widać i na pierwszy rzut oka wydaje się że wszystko jest w porządku…. No więc po co pojawia się ta wątpliwość, że coś jest nie tak? O co mi chodzi???
Mam takie dziwne wrażenie, że ten początkowy okres po diagnozie, gdy już uświadomimy sobie że pasożyt w nas siedzi, gdy już wypłaczemy swoje i jako tako się pozbieramy, kiedy zaczynamy okres tego najbardziej inwazyjnego leczenia – wtedy trzyma nas adrenalina, przynajmniej ja to tak nazywam. Taka zwykła adrenalina, że trzeba walczyć, robić wszystko, żeby ratować życie, podporządkować się wizytom w szpitalu, badaniom, kroplówkom, naświetlaniom, wszystkim wizytom kontrolnym, że trzeba dbać o siebie, o dietę, o zdrowie, żeby to leczenie sprawnie i bezproblemowo szło. Oczywiście nie zawsze jest bezproblemowo, ale zawsze – czasem bardzo powoli – posuwa się to wszystko do przodu. Potem, jak to leczenie się kończy, to jeszcze przez chwilę ta adrenalina nas trzyma, no bo wracamy do „normalności” i tą „normalnością” musimy się nacieszyć, a czasem nawet możemy się nią zachłysnąć. Właśnie tym normalnym życiem, do którego było tak daleko, do którego nie wiadomo było, czy uda się wrócić. Tym jakie to życie jest piękne i jak tego nie potrafiło się kiedyś docenić. Nadrabiamy zaległości z wielu lat, kiedy na nic nie było czasu, robimy dużo fajnych rzeczy, których nie robiło się kiedyś, bo tyle było rzeczy innych, ważniejszych. Tylko jak długo można na tej adrenalinie chodzić? Na ile może wystarczyć nam siły i zapału? Może ludziom młodszym, bez zobowiązań jest w takiej sytuacji łatwiej, ale mając za sobą zaplecze w postaci rodziny, dzieci i cholernie absorbującej pracy, ta adrenalina szybko się wyczerpuje… i co dalej?
No właśnie. Now what? Niby wszystko jest po staremu, życie powoli wraca do normy, do „normalności”, ale wcale do końca tak nie jest.
Coraz częściej spotykam ludzi, którym w pewnym momencie tego zapału zaczyna brakować…. Znam sporo takich ludzi i – paradoksalnie im głębiej w las – to spotykam ich coraz więcej – i niestety muszę to powiedzieć – sama jestem tego najlepszym przykładem…
Znowu mogę powiedzieć, że mam takie dziwne wrażenie, że od ludzi „po raku” wymaga się troszeczkę zbyt dużo. To prawda, że po pasożycie życie się zmienia, to prawda, że zmienia się na lepsze, ale czasem wydaje mi się że zaczyna nam tak zwyczajnie po ludzku brakować sił. Bo oprócz tego życia „po pasożycie”, cały czas jeszcze jest to życie poprzednie. Pomimo, że trochę od tego życia się odcinamy, zmienimy je, to przecież ono jest cały czas, bo nie da się do niego odseparować. Są dzieci, jest dom, rodzina, jest praca i potwornie dużo obowiązków. I często cholernie ciężko jest to wszystko udźwignąć.
Nie wiem jak inni, ja mogę znowu powiedzieć na swoim przykładzie, ale śmiem twierdzić, że nie jestem w tym zbyt odosobniona. Niestety ta proza codzienności często przytłacza, bo najnormalniej w świecie, brakuje na to wszystko siły. Może faktycznie tej siły mam mniej, przecież tych wiele miesięcy leczenia, na pewno zostawiło we mnie swój ślad. Może gdybym nie pracowała byłoby mi łatwiej. Jeden obowiązek mniej. Potwornie duży obowiązek. Może już dawno powinnam była zamknąć firmę i pójść na rentę. Na utrzymanie naszego Państwa. Przez grubo ponad 20 lat płaciłam temu Państwu, więc może teraz te role powinny się odwrócić. Nie użerałabym się ze wszystkimi urzędami, zusami, płatnościami, fakturami, roszczeniowymi klientami i wszystkimi innymi problemami.…. Może tracąc mniej siły w pracy, miałabym jej więcej w domu, dla nas, dla dzieci? Tego nie wiem, chociaż po kolejnych durnych wizytach i rozmowach w tych wszystkich urzędach, zastanawiam się na jaką cholerę jest mi to potrzebne. Chociaż z drugiej strony, no cóż, zawsze lubiłam swoją pracę, lubię ją nadal, tylko czasem po prostu mam wrażenie, że mnie to wszystko trochę przerasta.
Tak sobie myślę, że jak ta adrenalina się zaczyna kończyć, to ja już wiem dlaczego tacy ludzie – niby już zdrowi (przecież na takich wyglądają) – nadal potrzebują pomocy. Niby są po leczeniu, niby powinni się cieszyć, że żyją, że dali radę, że jakoś tam poskromili już pasożyta, ale tak naprawdę nadal potrzebują pomocy. Trochę innej pomocy. Może nie takich stricte lekarzy i onkologów, ale kogoś kto pomoże udźwignąć ten ciężar „normalności” i tych wszystkich stawianych przed nami oczekiwań. Kogoś, kto pomoże poukładać to życie „po” pasożycie. Szlag może trafić słysząc w kółko – „…..przecież żyjesz – powinnaś być szczęśliwa……” Teraz już wiem po co są te wszystkie grupy wsparcia, najróżniejsze warsztaty, spotkania tak zwanych „ozdrowieńców” i dlaczego ci, którzy przez to wszystko przeszli pomagają sobie nawzajem. Mówiłam już że miedzy nami jest taka dziwna więź i często rozumiemy się bez słów. Wiem już po co są spotkania z psychoonkologami i jak bardzo te spotkania są potrzebne. Jak bardzo są pomocne. To trudny temat – depresja po raku – po zakończeniu leczenia. Niestety dopada wielu z nas.
Kiedy puszcza adrenalina i przestajemy sobie radzić z prozą życia, trzeba szukać pomocy i prosić o nią. I walczyć dalej, bo nie wolno odpuszczać. Ja nie odpuszczam, poszukałam wsparcia. I je dostałam. I zaczęłam mówić o tym głośno. W końcu każdy może mieć chwilę słabości…
Tekst pochodzi z bloga Agnieszki „Biegnę z rakiem przez życie”
http://biegne-z-rakiem-przez-zycie.blog.pl/2016/04/13/szczesliwe-zycie-po-raku-tylko-dlaczego-jest-ono-takie-trudne/#more-928