Ponownie zostałam poproszona przez fundację o opisanie swojej historii. Zgodziłam się bez chwili zastanowienia, ponieważ uznałam, że to dobry sposób by powiedzieć, że ŻYJĘ, i że nadal mam NADZIEJĘ że żyć będę długo. Ale ponownie muszę zacząć od początku…
Mam na imię Agnieszka, mam 33 lata, męża i trzech synków. Historia mojej znajomości z chorobą zaczyna się w 2014 roku. W połowie wakacji dowiedziałam się, że jestem w trzeciej ciąży. We wrześniu badania wykazały bardzo duże prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych u synka. Całe dnie prosiłam Boga o zdrowie dla mojego dziecka, wylałam morze łez, różańca praktycznie z rąk nie wypuszczałam, ponieważ czułam, że daje mi wielką siłę.
Miałam proponowaną aborcję, ale nie zdecydowałam się na dalsze badania by móc ją wykonać, ponieważ i dla mnie i dla mojego męża, Kubuś bez względu na to czy zdrowy czy chory, to po prostu nasze dziecko. Dla swojej wiadomości zrobiliśmy jedynie test Harmony, by określić z jaką chorobą dziecka być może będziemy musieli się zmagać.
Wyniki testu przyszły 8 grudnia 2014 roku. Radość wielka, bo na 99,9% synek był zdrowy. W międzyczasie jednak wyczułam sobie w piersi dość duży guz. Zrobiłam dwukrotnie usg i biopsję grubo igłową. W połowie grudnia odebrałam wynik biopsji z opisem, że mam raka piersi. Nogi się pode mną ugięły, nie tak wyobrażałam sobie czas ciąży. Ponownie jak bumerang wrócił temat aborcji. Zaczęłam już myśleć, że wszystko dzieje się tak, bym tylko nie urodziła trzeciego dziecka. I to był dla mnie najtrudniejszy moment. Informację o tym, że mogę przerwać ciążę w wyniku wystąpienia ciężkiej choroby dostałam natychmiast. Mówiono mi, że oczywiście mogę wybrać. Przerwać ciążę albo poczekać do porodu i rozpocząć leczenie. Jaki to wybór? Dla mnie żaden… Wyborem mogłabym nazwać sytuację, gdy w jedną rękę dostaję informację o możliwości przerwania ciąży, a w drugą listę placówek leczących ciężarne chore na raka, by móc skonsultować swój przypadek. TO JEST WYBÓR. Ale niestety jak się okazuje, w naszej rzeczywistości to nie takie proste. Znam kobiety, które pół Polski przejechały zanim usłyszały, że mogą się leczyć w ciąży. Uważam, że to nie jest sprawiedliwe…
Tak czy inaczej, ja długo szukać nie musiałam, gdyż jeden z takich ośrodków znajduje się w Warszawie, blisko mojego miejsca zamieszkania. Trafiłam tam w tempie ekspresowym i w takim też tempie zostałam poddana leczeniu przez prawdziwego lekarza z powołania dr. Jerzego Giermka. Skonsultował mnie, wszystko wytłumaczył i przede wszystkim nie patrzył na mnie jak na jedną z wielu, tylko jak na osobę, która dla swojej rodziny jest całym światem.
18 grudnia miałam radykalna mastektomię, na początku lutego rozpoczęłam chemioterapię, a 27 marca 2015 urodziłam synka. Patrząc na niego zrozumiałam, że życie jest cudem. Ja nie miałam włosków, a on, pomimo tego że razem ze mną przyjmował leczenie miał piękne długie włosy. Pomyślałam, że chemia rzeczywiście nie przeniknęła przez łożysko i jeszcze mocniej uwierzyłam, że wszystko jest możliwe i dalej ściskając różaniec prosiłam bym mogła być dla niego matka jak najdłużej. Kubuś niedawno skończył dwa latka. Rozwija się całkowicie prawidłowo. Nie ma najmniejszego śladu, by moje leczenie mu zaszkodziło.
Po porodzie dokończyłam leczenie i od czerwca 2015 stopniowo wracam do siebie.
Jestem wdzięczna za ten czas. Cieszę się, że mogłam to wszystko przeżyć i nauczyć się trochę pokory. Teraz wszystko jest inne… lepsze.
Kobietom, które na tę chwilę rozpoczynają przygodę z chorobą mogę powiedzieć tylko tyle, by nie traciły wiary i nadziei. Wszystko jest możliwe. Można mieć dom, rodzinę, dobrą pracę i stracić to wszystko w jednej chwil i można też ciężko zachorować i żyć wiele lat. Osobiście znam kobiety, które są po raku już prawie 10 lat. Nie rezygnujcie z marzeń… bo marzenia się spełniają.
Chcę też powiedzieć, że zarówno ja, jak i wszystkie dziewczyny, które poznałam korzystałyśmy z leczenia systemowego. To znaczy, że nie musiałyśmy tych kosztów pokrywać z własnych środków. Oprócz darmowego leczenia miałam zapewnioną kompleksowa rehabilitację, dzięki czemu mam pełen zakres ruchu po stronie operowanej. Miałam zapewnione spotkania z psychologiem, a nawet zajęcia relaksacyjne, by nauczyć się trudnej sztuki wyciszenia nawet w obliczu choroby. Za wszystko to jestem bardzo wdzięczna wszystkim dobrym ludziom, których na swojej drodze spotkałam.
Wiem, ze są przypadki gdy choroba nie odpuszcza i trzeba skorzystać z kosztownego leczenia, ale należy pamiętać, że nawet rozsiany nowotwór można leczyć leczeniem systemowym. To informacja dla tych wszystkich, którym słowo choroba jednoznacznie kojarzy się z dużymi kosztami.
Dzięki chorobie mam też coś więcej… Prawdziwe przyjaźnie. Przyjaciel to nie tylko osoba, którą znamy wiele lat i widujemy każdego dnia. Przyjaciel to też człowiek który jest daleko, ale z którym łączy nas wyjątkowa więź. Ja taką więź czuję z dziewczynami, które poznałam dzięki chorobie. Tak więc jak mogłabym powiedzieć, że jest ona złem samym w sobie, skoro dała mi tyle dobrego…
Kończąc swoje opowiadanie dodam tylko tyle…. DZIĘKUJĘ ŻYCIE…, ŻE JESTEŚ…
Fundacja Rak’n’Roll. Wygraj Życie!
Al. Wilanowska 313A
02-665 Warszawa
NIP: 9512296994 zobacz na mapie