Witam!
Mam na imię Bogusia, mam 33 lata. Chciałabym podzielić się historią swojej choroby po to, by wesprzeć inne kobiety. W listopadzie 2014 r. dowiedziałam się, że mam raka prawej piersi. Byłam wtedy w 19 tygodniu ciąży. Świat mi się
zawalił. Po przedstawionej diagnozie zostałam w poczekalni sama. Czekając na pilną konsultację, miałam zbyt dużo czasu na to, by nakręcić historię mojego przyszłego życia. Lekarz, który mnie konsultował kilkakrotnie pytał mnie czy ciąża była planowana i grubo podkreślił na kartce moją odpowiedź. Nie powiedział wprost, że najlepiej byłoby usunąć, tylko co jakiś czas wracał do swojego pytania i mojej odpowiedzi.
Zaproponował mi podanie chemii „bezpiecznej” dla dziecka. Pytań i wątpliwości mnożyło się z minuty na minutę. „Jak to-chemia i ciąża? To tak można?”. Zanim podłączono mi pierwszą kroplówkę zapytałam jeszcze raz lekarza, czy jeśli można byłoby poczekać z leczeniem aż do rozwiązania, to czy by mi to powiedział. Usłyszałam „nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale wiem jedno – dla dziecka jest ryzyko 1%, że chemia zaszkodzi, a dla Pani 15-20%, że choroba zacznie się rozsiewać, jeżeli nie wdrożymy leczenia na czas, gdyż rak jest hormonozależny i żywi się teraz hormonami ciążowymi”. Pierwszą dawkę chemii dostałam w 21 tygodniu ciąży.
Ten sam lekarz skierował mnie do ginekologa, który miał ustalić opcjonalną datę rozwiązania ciąży. Proponowano mi poród w 28-30 tygodniu ciąży. Ale dziecko rosło, nabierało sił, kopało coraz mocniej. Mój ginekolog doradził mi, żebym donosiła ciążę przynajmniej do 38 tygodnia. I znowu byłam między młotem a kowadłem – lepiej dla dziecka wziąć więcej chemii, trucizny, czy lepiej wcześniej je urodzić?
Wspólnie z mężem i z moim onkologiem podjęliśmy decyzję, że dokładamy chemii i przesuwamy termin porodu na późniejszy. Miałam cesarkę w 38 tygodniu ciąży. Syn dostał 10 pkt. Apgar. Dzis ma 6,5 miesiąca, jest bardzo
żywiołowy i rozwija się prawidłowo.
Nie są to łatwe decyzje, każdy się boi i nie wiadomo komu zaufać. Ja trafiłam akurat na lekarzy, którzy się nie bali połączyć ciąży z chemią, tzn. może się i bali, ale nie postawili mi ultimatum, wspierali, otaczali dodatkową
opieką, dostawałam łóżko do leżenia (chemię miałam podawaną w 1 dzień co 3 tyg) i po wszystkim wracałam do domu. Z kolejnymi obawami i wątpliwościami.
Dziś ta droga jest już za mną. Żyję, a dziecko jest pociechą za te wszystkie chwile. Ono uratowało mi życie.
Bądź na bieżąco. Zapisz się do naszego newslettera!
Thank you!
You have successfully joined our subscriber list.
Fundacja Rak’n’Roll. Wygraj Życie!
Al. Wilanowska 313A
02-665 Warszawa
NIP: 9512296994 zobacz na mapie