Wspaniali Darczyńcy,
na wstępie z całego serca pragnę Wam podziękować – od początku choroby tj. od 2018 roku wspieracie mnie hojnie i towarzyszycie w drodze do odzyskania zdrowia.
Dziękuję za każdą pomoc, obecność i wpłaty na moje subkonto. To wszystko pomaga mi bardzo powoli, ale jednak wrócić do normalnego życia!
Jak sytuacja wygląda dzisiaj?
Obecnie żyję z ogromnym poczuciem szczęścia, że dzielnie znoszę terapię i poddaję się leczeniu w odpowiednim momencie. Nie walczę z rakiem! Ja się leczę. To choroba przewlekła, z którą się żyje długo i szczęśliwie (bo to jest inna jakość życia niż wcześniej)! Każdy dzień jest dla mnie bardzo cenny i cieszę się, że mogę go przeżyć tak pięknie, jak tylko potrafię. Codziennie z wdzięcznością wstaję i się uśmiecham. Kocham życie!
Realizuję się i spełniam marzenia: jako instruktor nordic walking wolontaryjnie daję radość i pokazuję swoją postawą, jak dojść do zdrowia po trudnym leczeniu. Skończyłam studia podyplomowe z dietetyki, aby zadbać o zdrowie swoje i innych, wspierać i krzewić zdrowy styl życia w społeczeństwie.
Na początku choroba była dla mnie trudna do zaakceptowania. Gdy to zrobiłam, poczułam się lepiej. To był przełomowy moment, bo okazało się, że była „trampoliną” do rozwoju i poszerzania wiedzy o sobie. Podjęłam proces terapeutyczny oraz uaktywniłam się w grupach wsparcia.
Dziękuję za to, że są ludzie, którym nie jest obojętny los drugiego człowieka i szczodrze wspierają leczenie chorych, bo tym samy dają nadzieję!
Mój cel zbiórki to zebrać środki niezbędne do odzyskania zdrowia i równowagi. Do tego potrzebne są pieniądze na badania kontrolne, nie zawsze refundowanie, leki, rehabilitację, prywatne wizyty lekarskie.
Dziękuję z całego serducha!
Agnieszka
Maj 2023 roku – trzeci raz uderza we mnie rak!
Po raz kolejny w moje częściowo poukładane życie wkracza ten nieproszony…
Doświadczona pacjentka onkologiczna pamięta o tym, aby co 5 miesięcy robić badania profilaktyczne. Wybrałam się na USG jamy brzusznej i jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się o półtoracentymetrowym guzie na wątrobie.
Niedowierzałam. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej skończyłam leczenie immunologiczne. Ponownie uruchamiam intensywny maraton wizyt u lekarzy specjalistów w różnych miastach. Zbierałam pomysły na leczenie, wybierałam to, co przemawia do mnie najbardziej. Ustaliliśmy z lekarzem prowadzącym plan działania i poddałam się chemioterapii oraz radioterapii w Centrum Onkologii w Warszawie. Leczyłam się, tym samym zatruwałam swój organizm, który zaledwie kilka miesięcy wczesnej zakończył wyniszczającą go terapię.
Szlag by to trafił. Skąd brać tyle siły, aby to wszystko przetrwać?
„Mam marzenia, dobrych ludzi wokół i to mnie podtrzymuje na duchu!” – myślałam. Ponownie zmodyfikowałam swoje życie pod chorobę, bo nie miałam sił, aby w pełni realizować swoje cele. Niektóre plany trzeba odłożyć w czasie, jednak nie wszystko, bo to, że próbowałam być aktywna (czasami niestety „na oparach”) najlepiej motywowało mnie do działania.
Odżywiałam (i nadal odżywiam) swój organizm odpowiednim jedzeniem. Włączyłam sporo ruchu. Głównie na świeżym powietrzu, bo uwielbiam nordic walking i jazdę na rowerze. A to bardzo ważne w leczeniu onkologicznym – organizm staje się silny dzięki zbilansowanym posiłkom i aktywności – lepiej zdrowieje.
Wyrzuciłam z siebie skumulowane emocje, wszelkie frustracje związane z moim długim leczeniem. Zaakceptowałam ponowie sytuację, wyciszyłam się. Pomogły mi w tym liczne warsztaty, w których uczestniczyłam – wiedziałam, że mam narzędzia do zaopiekowania się sobą. Trzeba było zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Zaczęłam te cholerne i jednocześnie życiodajne wlewy. Postanowiłam jeść jeszcze więcej odżywczych posiłków, aby wyniki badań były w normie (co po chemii nie jest takie łatwe do osiągnięcia). Byłam zahartowana, zmotywowana i wytrwała w moim dążeniu do celu.
Dziś w wątrobie czysto. Guza nie ma. Został jedynie jakiś mikroślad po radioterapii, trzeba go obserwować. Wlewy mam zaplanowane jeszcze na kilka miesięcy, a co dalej… życie pokaże. Robię wszystko, aby pogonić „nieproszonego” z mojego ciała! Żyję i korzystam z życia każdego dnia! Bo najgorzej jest, jak się czeka w „poczekalni życia”, a tak można – niestety – nawet bez choroby.
Kwiecień 2021 roku
Wznowa, którą wyczułam sama, bo systematycznie robię samobadanie oraz badania profilaktyczne
Po 3 latach remisji los postanowił sprawdzić moją czujność i wytrwałość. W trakcie samokontroli piersi i węzłów wyczulam malutki guz. Moje zaskoczenie było ogromne, pierwsza myśl – znam już ścieżkę leczenia, zatem poradzę sobie i zrobię po raz drugi! Nie przeżywałam wiadomości o chorobie tak mocno jak w 2018 roku, gdy pojawiła się pierwszy raz.
Zaakceptowałam ponownie to, co się dzieje i całą energię skierowałam na szukanie rozwiązania. Kilka wizyt, podjęcie intensywnego leczenia, a przy tym dużo aktywności, aby wietrzyć głowę i przebywać wśród kojącej przyrody. Byli ze mną przyjaciele, rodzina na odległość, ale przed wszystkim spokój, muzyka i wiara w powodzenie terapii oraz zaufanie do lekarza.
Pierwsze doświadczenia z chorobą nowotworową zaczęły się tak…
Kwiecień 2018 roku (dzień po moich 35 urodzinach) otrzymałam wynik biopsji i jednocześnie diagnozę: nowotwór piersi, guz 1 cm, her 2 +++. Mój świat legł w gruzach.
Życie totalnie się rozsypało, nie wiedziałam, dlaczego mnie to dopadło, co zrobiłam nie tak. Tylko ta myśl zaprzątała moją głowę przez kilka tygodni. Niesprawiedliwość losu i totalny brak akceptacji tego, co mnie spotkało!
Po pierwszym szoku i wylaniu morza łez postanowiłam podjąć „walkę” o siebie. Wspierał mnie mąż. Moje marzenia, praca, hobby wszystko przestało mieć znaczenie, myślałam tylko o tym, jak odzyskać zdrowie. Wspierała mnie, jak umiała, rodzina, znajomi, przyjaciele cały czas dopingowali w walce o życie i zdrowie. Jestem wdzięczna psychoonkolog – Pani Małgorzacie Ciszewskiej-Koronie z Fundacji Rak’n’Roll, bo rozmowa z nią wniosła najwięcej dobra w moje późniejsze życie. Pojawiła się akceptacja choroby (nie, nie od razu!). Z czasem powoli było tylko lepiej!
Ogrom życzliwości i ocean dobrej energii dostarczyła mi moja Pracodawczyni – Pani Jolanta wraz z częścią wilanowskiej społeczności, w której mieszkam i pracowałam 8 lat. Zorganizowali zbiórkę pieniędzy na moje nierefundowane leczenie. Połączyli siły wraz z Fundacją Rak’n’Roll i w 2 tygodnie uzbierali pieniądze! To wydarzenie wywołało u mnie wiele pozytywnych emocji i wzruszenie, rozbudziło jeszcze więcej wiary, w to, że dam radę! Poczułam, że ta bezinteresowna pomoc, sztab ludzi niosących ją mnie uskrzydla. Postanowiłam zrobić wszystko, aby wyzdrowieć!
Błyskawicznie podjęłam leczenie, wykupiliśmy nierefundowane leki (zalecone przez lekarza) pertuzumab (Perjeta), dzięki którym poskromiłam chorobę nowotworową w 2019 roku. Przeszłam długie (półtoraroczne) wyczerpujące organizm leczenie: chemioterapię, mastektomię, immunoterapię, rekonstrukcję, hormonoterapię. Mogę powiedzieć, że to dzięki Waszej szczodrości byłam w stanie je podjąć i wrócić do pełni zdrowia, za co serdecznie dziękuję!