Mam na imię Ania, mam 60 lat i raka piersi.
Pamiętam, że to miały być wspaniałe wakacje – takie, o jakich dawno marzyłam: rodzinne, spontaniczne, wyjazdowe. Nie doszło do nich – radość skończyła się, gdy u mojej 36-letniej córki zdiagnozowano raka piersi. Szybko nastąpiło pakowanie i wyjazdy, ale nie wakacje, a do poradni i na badania.
Nasza rodzina obciążona jest różnymi „rakami”. Córka namówiła mnie więc na rutynowe badanie piersi. USG i późniejsze badania wykazały, że nowotwór rozwija się też u mnie – mam raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych.
My obie – w tym samym czasie… Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. W głowie pojawiały się różne myśli, emocje szalały. Odwróciły się też role – teraz to córka uczyła mnie nowego, przecierała szlaki, pokazywała, jak postępować. W poruszaniu się po systemie leczenia szłam w ciemno za nią i za lekarzami, jak się okazało – prosto na dzienny oddział chemioterapii. Bardzo szybko stałyśmy się rozpoznawalne, na dokumentach pojawiły się dopiski „mama i córka”.
Chemioterapia była trudna i dla mnie, i dla mojej córki – wyniszczająca fizycznie i psychicznie, z całym „dobrodziejstwem” skutków ubocznych. Jednak najtrudniejszy w tym wszystkim był strach – paraliżujący lęk o moje dziecko i moją 6-letnią wnuczkę – bałam się, że zostanie bez mamy.
Pękało mi serce, gdy widziałam, jak cierpią „moje dziewczyny”. Rozpadało się na kawałki, gdy zdawałam sobie sprawę, jak córka niknie w oczach. I tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało: walczyć ze swoją chorobą i wspierać własne, chore dziecko. Czasem – gdy było najciężej – udawałam, że jest dobrze i obiecywałam sobie (a może wmawiałam), że będziemy zdrowe, a piękne wakacje jeszcze przed nami.
Przeżyłyśmy bardzo dużo: chemioterapię, operacje (córka mastektomię pełną, ja oszczędzającą, ale z wycięciem wszystkich węzłów) i tylko my wiemy, ile wysiłku i trudnych emocji się z tym wiąże. Teraz córka przechodzi leczenie uzupełniające, przyjmuje co trzy tygodnie wlew z kadcylii. Ja jestem w hormonoterapii i radioterapii, która powoduje ogromne zmęczenie połączone z bólem kości, często wyłącza z życia.
Chciałabym zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, by wrócić do zdrowia. A „wszystko, co możliwe” to moim przypadku przyjmowanie Abemacyklibu, czyli nierefundowanego leku, który zmniejsza ryzyko nawrotu choroby oraz działa na część nieoperacyjnych przerzutów do węzłów. Cena leku jest bardzo wysoka, ale wiem, że go potrzebuję. Chcę żyć, zwłaszcza dla moich bliskich. Chcę widzieć, jak córka w zdrowiu cieszy się każdym dniem. Chcę bawić się z wnuczką i patrzeć na jej przygodę ze szkołą, obserwować, jak dorasta, rozwija się i cieszy rodziną.
Możecie pomóc mi w byciu razem z nimi, w powrocie do życia, które chciałabym dzielić z najbliższymi. Będę wdzięczna za każdą wpłatę, nawet najmniejsze płynące z serca wsparcie. Wierzę w ludzi, w chęć pomagania. Wierzę, że dobro wraca i w to, że innym razem ja będę mogła pomóc i Wam.
* Dzięki waszemu ogromnemu wsparciu udało mi się uzbierać środki na roczne leczenie-Bardzo dziękuję! Kwota do zbiórki która została zaktualizowana na pasku postępu pozwoli mi pokryć 2 letnie leczenie Abemacyklibem.