Mam na imię Dagmara i nigdy nie myślałam, że pisanie o sobie jest takie trudne…
Zacznę od tego, jak było przed chorobą.
Byłam osobą bardzo aktywną – zawodowo i fizycznie: jeździłam na rowerze, na nartach, uwielbiałam zwiedzać, kochałam tenis ziemny i jeździłam konno.
Tak było do lipca 2018 roku. Podczas wyjazdu z dzieckiem na wakacje trafiłam do szpitala. Poczułam tak silny ból kręgosłupa, że nie mogłam zrobić nawet kroku. Do dziś pamiętam, że czołgałam się do toalety, szukając pomocy.
Rozpoczęła się diagnostyka. Po wizytach u neurologa i innych specjalistów, otrzymaniu plastrów z morfiną i innych leków, bym mogła choć trochę lepiej funkcjonować, dowiedziałam się, że mam raka piersi. Trafiłam do poradni onkologicznej, gdzie po badaniach okazało się, że zajęta jest nie tylko pierś, ale i węzły chłonne oraz kości kręgosłupa (stąd – jak się domyślacie – ten okropny ból).
Przepisano mi chemioterapię co 3 tygodnie. Początki były ciężkie, ale nie poddawałam się. Mój 10-letni wówczas syn mocno mi kibicował. Pamiętam, że do sklepu wychodziłam z chodzikiem, ćwiczyłam mięśnie przy zbieraniu jabłek. Wszystko robiłam bardzo powoli, nie tracąc jednak wiary w „powoli, ale do przodu”.
Później przyszedł czas na kolejne badania, kolejne chemie i tak na przemian.
W styczniu tego roku przepisano mi, w ramach programu lekowego, lek o nazwie ENHERTU. To lek skierowany na mutację HER2+. Niestety mocno odczuwam skutki uboczne jego przyjmowania – 3 razy wzywałam pogotowie z bólu. Boli mnie prawie wszystko: skóra, mięśnie, żołądek. Nie mam apetytu, jestem osłabiona, towarzyszą mi nudności. Na szczęście zmodyfikowano nieco leczenie, dziś pierwszy dzień od dawna czuję się lepiej (dlatego w ogóle jestem w stanie coś do Was napisać).
Dlaczego proszę Was o wsparcie finansowe?
Przez chorobę nie jestem w stanie samodzielnie funkcjonować, nie mówiąc już o pracy. Żeby otrzymać rentę zbrakło mi około trzech miesięcy. ZUS dwukrotnie odmówił mi jej przyznania.
Długo staraliśmy się, by mąż mógł dostać zasiłek pielęgnacyjny za opiekę nade mną. Obecnie moje jedyne źródło dochodu.
Niejednokrotnie stałam przed dylematem „jedzenie albo leki” – i tak, przyznaję: rezygnowałam z leków. Brak środków uniemożliwiał dojazdy na badania i chemię (musiałam je przekładać), kupno suplementów, o realizacji innych potrzeb nawet nie zdążyłam jeszcze pomarzyć.
Moja sytuacja jest trudna. Dobre w niej jest jednak to, że czuję wsparcie ludzi – również Was, którzy czytacie tę historię. Jeśli możecie wesprzeć mnie nawet małą kwotą, wierzcie mi, dla mnie będzie to „być albo nie być”.
Dziękuję za wszystko z całego serca.