Szanowni Państwo,
w marcu zeszłego roku, po prawie dwóch latach przerwy, ponownie zaczęły rosnąć moje markery nowotworowe, które zwiastowały nawrót choroby. Badania obrazowe niestety to potwierdziły. Otrzymałam chemioterapię, która przebiegała wzorowo, markery spadały, co oznaczało, że leczenie idzie w dobrym kierunku.
Niestety, po szóstym wlewie (miałam otrzymać ich dziewięć), doznałam ciężkiego wstrząsu anafilaktycznego, po którym zostałam przewieziona na Oddział Intensywnej Terapii. Niestety, do chemii, która przynosiła do tej pory dobre rezultaty, nie miałam już powrotu.
Przez dwa miesiące otrzymywałam nieco słabszą chemię, która, jak się okazało, była jednak zbyt słaba, niestety markery znów zaczęły rosnąć.
Aktualnie jestem po dwóch wlewach agresywnej chemii. Czuję się po niej bardzo źle, ale gdy odchoruję pobyt w szpitalu, wychodzi słońce i staram się normalnie żyć, pracować, cieszyć się czasem spędzonym z mężem i dziećmi.
Cały czas mam nadzieję, że po kolejnym cyklu leczenia znów nadejdzie etap „zdrowia”. Będę mogła spełniać marzenia i realizować plany.
Niestety, poza chemioterapią przyjmuję leki, które mają chronić moje narządy przed skutkami agresywnego leczenia, aby jak najdłużej pozostawały w dobrej kondycji. Moja doktor onkolog nie wyklucza również wprowadzenia innego, jeszcze kosztowniejszego leczenia.
W tym miejscu chciałabym wyrazić swoją wdzięczność za przekazanie 1,5% podatku na mój cel w zeszłym roku i bardzo proszę, jeśli to możliwe, o wsparcie również w tym roku.
Pozdrawiam i ściskam
Katarzyna
***
Szanowni Państwo,
Mam 42 lata. Od 26 roku życia wiedziałam, że jestem obciążona genem BRCA1, który zwiększa ryzyko raka piersi. Zgodnie z zaleceniami lekarzy i pod opieką Centrum Onkologii rzetelnie poddawałam się badaniom profilaktycznym 2 razy w roku. Niestety w 2016 r. spełnił się dla mnie najczarniejszy scenariusz – rak. Szok, niedowierzanie, płacz, rozczarowanie. Wszędobylski strach, który nie pozwalał zasypiać. Bałam się chorowania, śmierci, przyszłości synów – przecież oni są jeszcze tacy mali. Potrzebują mamy. Bałam się o męża, czy podoła obowiązkom kiedy zostanie sam. Przeszłam 3 operacje. Otrzymałam w sumie 22 kursy chemioterapii. Niektóre musiały być przekładane z powodu złego stanu i słabych wyników krwi. Nie poddałam się i przy ogromnym wsparciu rodziny, ale również bliskich dałam radę.
Od tamtego czasu minęły 4 lata, żyłam w przeświadczeniu, że udało mi się wygrać to moje życie. Cieszyłam się z każdej chwili, z tego, że zaprowadziłam syna do pierwszej klasy, ze starszym wchodzę w jego życie nastoletnie. Mogę posłuchać ich opowieści o szkolnych przyjaźniach, konfliktach, sympatiach. Ze słońca, zapachu powietrza po deszczu, spotkań z przyjaciółmi, rodziną. To niby takie banalne, ale jakże prawdziwe… Niestety los znów pokazał swoją siłę i nieprzewidywalność. W maju 2021 r. profilaktyczne badanie wykazały przerzuty do jamy brzusznej i do otrzewnej. Kolejna operacja. Świat ponownie zawalił mi się na głowę. Czy to już koniec? Nie!! WALCZĘ !! Nie poddaję się! Poprzednio otrzymałam 4 lata życia, wprawdzie w strachu ale i nadziei i radości z tego, że jestem, że czuję, że po prostu żyję.
Aktualnie, jestem po 9 kursach chemioterapii, które jak pokazują wyniki badań przyniosły efekt. Dzięki temu, lada dzień powinnam otrzymać lek podtrzymujący.
Moja pani doktor zleciła badania profilowania genowego (koszt ok. 10 tys. zł), które powinny przynieść odpowiedź jak jeszcze lepiej i skuteczniej mnie leczyć. Nie wykluczyła również wprowadzenia leków wspomagających, które są kosztowne i również nie są refundowane.
Zwracam się do Państwa z ogromną prośbą o wsparcie finansowe, które pomoże mi w dalszym leczeniu i powrocie do normalności.
Kasia