Mam na imię Marzena, choć ostatnio częściej niż to imię słyszę kierowane w moją stronę „babciu”. Mam 66 lat i aż siedmioro wnucząt. To one i ich mama, czyli moja córka, są całym moim światem.
Wiele osób mogłoby powiedzieć o mnie, że jestem „zwyczajna” – radość sprawia mi spędzanie czasu z przyjaciółmi i rodziną. Jednak to właśnie relacje uczą mnie „niezwyczajnej” wrażliwości na to, co wokół – na potrzebujących, słabszych, tkliwych – w szczególności na zwierzęta! Tak, tak – przyglądanie się im, bycie obok psów i kotów jest moją pasją. To ta cząstka mnie, którą niosę jeszcze z dzieciństwa – już jako mała dziewczynka zbierałam do domu wszelkie bezpańskie koty i psy.
Choć zmieniły się kalendarze, widok za oknem pewnie trochę i ja sama – nie zmieniła się chęć pomocy zwierzętom i wypływające z serca przekonanie, że to dobre i słuszne. Moim najlepszym przyjacielem jest owczarek niemiecki o imieniu Hektor.
Czasami zastanawiam się, co by mi powiedział, gdyby rozumiał, że zachorowałam na raka. Jak zareagowałby, słysząc, że w moim przełyku rozwinął się płaskonabłonkowy nowotwór. Pewnie sporo podejrzewał, bo o chorobie „dowiadywałam się” od kwietnia tego roku – wtedy rozpoczęliśmy diagnostykę. Obecnie czekam na rozpoczęcie leczenia w Dolnośląskim Centrum Onkologii we Wrocławiu.
Przechodzenie przez chorobę jest łatwiejsze, gdy ma się przy sobie bliskich. Jestem wdzięczna za moje wnuczęta, córkę, za moich czworonożnych przyjaciół – za to, że mogę prosić o pomoc i Was.
Zdrowienie bywa trudnym procesem – dużo w nim nie tylko emocji, ułomności ciała, ale również wyzwań codzienności – takimi są koszty dojazdów do placówek medycznych, rehabilitacji, dodatkowych badań. Nie stać mnie na ich pokrycie, dlatego ośmielam się prosić Was o pomoc.
Lubię patrzeć na Hektora, głaskać go, być blisko – to odsuwa ode mnie ciężkie myśli. Podobnie czuję się wtedy, gdy wiem, że obok mnie są wspierający ludzie, którzy wpłacają nawet najdrobniejsze kwoty. Rak na chwilę odchodzi – jego miejsce zajmuje spokój.