Lekko ponad 7000 zł – dużo czy mało? To pytanie czysto hipotetyczne. Dla mnie to cena życia. Pokonałam raka, ale każdego dnia budzę się z lękiem: czy aby na pewno? Czy moja córeczka straci mamę?
Miałam 29 lat, kiedy zdiagnozowano u mnie raka piersi z zajętymi dwunastoma z trzynastu węzłów chłonnych. Do tej piersi przyssana była ciągle moja maleńka córeczka, Lili. Minęły ponad cztery lata, straciłam obie piersi i jajniki. Chemioterapia nie zadziałała, jednak rybocyklib, który do tej pory udało mi się przyjąć, zablokował rozwój choroby. Lili jest piękną, 7-letnią dziewczynką. I tu teoretycznie ta historia mogłaby się skończyć. Ale dla mnie, jako młodej kobiety, po chemii która nie dała pożądanych efektów, ryzyko, że pojawią się przerzuty, jest gigantyczne.
W Polsce wiele kobiet może liczyć na refundację rybocyklibu. I to jest fantastyczne! Jednak lek ten refundowany jest jedynie u pacjentek, które mają przerzuty. Ja ich nie mam. JESZCZE.
Badania wykazują, że rybocyklib w skojarzeniu z terapią hormonalną w porównaniu ze standardową monoterapią hormonalną w leczeniu adjuwantowym znacząco zmniejszył ryzyko nawrotu choroby, wykazując tym samym spójną korzyść u pacjentów z wczesnym rakiem piersi w stadium II i III, bez względu na status zajęcia węzłów chłonnych.
W skrócie: mam ogromną szansę na życie. Ta szansa to stosowanie rybocylibu, by do przerzutów nie doszło, a ja bym mogła patrzeć, jak Lili dorasta, kończy studia i zakłada własną rodzinę.
Moja doktor zaleciła przyjmowanie leku przez 24 miesiące. Opakowanie, które wystarczy na miesiąc terapii, to kwota 7100 zł. Dla mnie to kwota niemożliwa do przeskoczenia nawet jednorazowo, o całej kuracji nawet nie wspominając.
Wiem, że proszę o wiele, ale mam dla kogo żyć, więc apeluję z całego serca: uratujcie moje zdrowie!
Będę niesamowicie wdzięczna za każdą, nawet najmniejszą, wpłatę i udostępnienie.
Monika, mama Lili