Cześć! Jestem Monika.
Moje życie dotąd toczyło się naprawdę wyjątkowo. A może po prostu normalnie? Żyłam jak wszyscy. Pełna marzeń pasji, planów, radości i miłości. Mój ukochany Marcin oświadczył mi się we Włoszech, a tym roku planowaliśmy ślub. Chcieliśmy też wspólnie zdobyć zimowe tatrzańskie szczyty. Życiową wspinaczkę przerwała diagnoza.
Na początku mój świat się zatrzymał. Złośliwy, potrójnie ujemny rak piersi. Rośnie jak diabli. Lekarze dawali mi 60 procent szans na wyzdrowienie. Nie było czasu do stracenia, ale diagnoza paraliżuje. Ciało i psychikę. Na szczęście mój narzeczony i przyjaciele działali szybko.
Wyniki tomografii – w miarę w porządku. Uff – pomyślałam – chociaż tyle. Zawsze marzyliśmy o dzieciach, więc bez wahania pobrałam komórki jajowe. W głowie obietnica, której nie zamierzam złamać. Będę walczyć i dam radę. Nie zdawałam sobie sprawy, że wspinaczka, która przed chorobą była moją pasją, dopiero się zaczyna.
Wtłoczono mi pierwszą chemię. Paklitaksel, karboplatynę i pembrolizumab. Momentalnie straciłam włosy. Dla kobiety to koszmar. Wtedy uświadomiłam sobie, że jestem naprawdę chora. Ich brak staram się przykrywać peruką albo chustą. Po chemii boli mnie całe ciało. Od głowy po stopy. Ból stał się moją codziennością.
Ze strachem, ale i nadzieją czekam na kolejne etapy leczenia. Przede mną czerwona chemia, operacja i długa rehabilitacja. Ból przenika się z obawą, ale wiem, że dam radę. Obiecałam. Jestem pewna, że gdzieś zza tych mrocznych tatrzańskich szczytów wyjrzy słońce!
Walczę ze wszystkich sił, ale wiem, że w drodze do wyzdrowienia potrzebne są też niemałe pieniądze. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o wsparcie mojej zbiórki i przekazanie mi 1,5% podatku między innymi na leki, rehabilitację, badania i konsultacje specjalistyczne czy leczenie powikłań po chemioterapii.
Bardzo dziękuję za Wasze wsparcie!